Blog

Krakowskie gołębie, czyli nieplanowany dar Wrocławia dla Krakowa

Któż nie kojarzy krakowskich gołębi dumnie przechadzających się po Rynku i wokół Sukiennic? Gołębie te, obok Smoka Wawelskiego i Lajkonika, są wszak jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli królewskiego miasta. Co prawda nie we wszystkich budzą one jedynie pozytywne skojarzenia, a raz na jakiś czas można nawet usłyszeć paskudne kalumnie o ich negatywnym wpływie na warunki higieniczne w mieście, ale są to głosy samotne i niezbyt doniosłe. Jak bowiem można kojarzyć stada tych przeuroczych gruchaczy z czymś niewłaściwym i wsobnym, no jak? Otóż nie da się, ot co! My zaś, w hołdzie tym pierzastym elegantkom i elegantom, postanowiliśmy przyjrzeć się ich baśniowej genezie oraz stojącym za nią nietuzinkowym, a przecież na poły już zapomnianym księciem Henrykiem IV zwanym Prawym. Zapraszamy Was zatem na wyprawę w czasie do zamierzchłego wieku XIII i ostatnich lat tak zwanego rozbicia dzielnicowego.

Krakowski Rynek i gołębie

Krakowski Rynek i gołębie

Wrocławski Piast ojcem i panem gołębi

Przyznacie, że nagłówek ów może brzmieć niedorzecznie. Mamy tego pełną świadomość, nie oznacza to jednak, że zamierzamy się od niego odżegnywać. Co to to nie. Samiśmy go napisali i zamierzamy go obronić. Posłuchajcie zatem o krakowskiej wyprawie księcia wrocławskiego i jej ornitologicznych reperkusjach.

Dawno, dawno temu…

Siedemset lat temu było do Krakowa dużo dalej z Wrocławia niż dzisiaj. Nie było bowiem samochodów, nie było autostrad, a oba miasta dzieliło bez mała kilka granic, puszcz i rwących rzek, gdzie próżno było szukać stałego mostu. Tak się jednak złożyło, że rosnąca ambicja księcia wrocławskiego Henryka IV zwanego Probusem, czyli Prawym, pchała go nieustannie ku Krakowowi właśnie i spoczywających tam insygniach koronacyjnych. Waleczny Piast miarkował zająć stołeczny gród i z papieskim namaszczeniem udekorować swoje skronie koroną swoich przodków. Przedsięwziął więc odpowiednie kroki, skrzyknął śląskie rycerstwo i ruszył na wschód, hen daleko, daleko, tam dokąd wabił go zimny błysk królewskiego diademu. 

Dziedzictwo Leszka Czarnego

Henryk IV nie ruszył do Krakowa ufny jedynie w siłę swych zastępów. Został bowiem namaszczony przez umierającego pana krakowskiej domeny - Leszka Czarnego, a jego wizycie radzi byli również niemieccy mieszczanie Krakowa. Mając więc za sobą wolę zmarłego władcy, przychylność bogatych rajców oraz zakute w stal hufce wierzył głęboko w rychłe ziszczenie się jego królewskich ambicji. Traf jednak chciał, że na jego drodze pojawiła się tyleż prozaiczna, co absolutnie newralgiczna przeszkoda, przeszkoda, o którą często potykali się znacznie więksi i możniejsi od niego… 

Pecunia non olet

Śląski władyka wkroczył do Krakowa i ustanowił swoje władztwo w Małopolsce. Dumny i wyniosły odbierał hołdy rozlicznych miast i rycerzy. Jego pychę jednak urażał fakt, że zamiast tytułu królewskiego słyszał raz za razem jedynie o księciu krakowskim, a to przecież było dla niego stanowczo za mało! Dlatego też dumny Henryk zaraz zasięgnął języka i wywiedział się jakże to mógłby zostać pełnoprawnym królem i roztoczyć swe panowanie nad całą Polską. Oto bowiem, rzekli mu zmyślni doradcy, nikt nigdy jeszcze w Polsce nie koronował się bez zgody papieża i to właśnie o jego błogosławieństwo winien wystarać się śląski książę. Błogosławieństwo zaś można było uzyskać za odpowiednią sumę ujętą w błyszczącej i brzęczącej srebrnej monecie. Traf jednak chciał, że Henryk IV pomimo swojej niekłamanej prawości nijak za Krezusa nie mógł uchodzić. Stanął tedy przed problemem, zda się, bez rozwiązania.

Na kłopoty… wiedźma

Nie po to jednak książę wrocławski otaczał się mądrymi i uczonymi ludźmi, aby oni nie mogli zaradzić troskom swojego pryncypała. Zaraz bowiem znalazł się kto życzliwy kto szepnął słówko tu i ówdzie o zdolnej, a starej wiedźmie zamieszkującej w Zwierzyńcu. Czarownica owa, miała, zdaniem życzliwych, moc wielką i straszliwą.

wiedżma

Zdesperowany książę postanowił położyć na szali ambicji swoją duszę nieśmiertelną i udał się do obskurnej siedziby starej zaklinaczki. Ta zaś przyjęła go iście po pańsku i zdradziła swój plan. Oto, powiedziała, złoto ukryte jest pośród kamieni, z których wzniesiono wieże Kościoła Mariackiego. Wystarczy zamienić rycerzy śląskich w usłużne gołębie, a te zaraz wzniosą się pod niebiosa, aby posłusznie wydziobać kamyczki, które dobra wróżka zmieni w złoto. Książę niepomny na los swoich wasali przystał na plan wiedźmy, a ta, jak powiedziała, tak zrobiła. Przemienieni w srebrnopióre ptaki rycerze zatrzepotali skrzydłami, otoczyli chmarą kościelne wieże i zacięciem godnym zbrojnych mężów zaczęli wydziobywać drobne kamienie, które w locie jeszcze zmieniały się w czyste złoto. Starzy ludzie powiadają, że w ten sposób książę Henryk wyładował trzy pełne wozy złotym kruszcem. Pieniędzy miał aż nadto i mógł spokojnie ruszyć do Stolicy Apostolskiej, aby wystarać się o koronę królewską. Tylko kto mógłby mu towarzyszyć w tej odległej wyprawie, skoro wszyscy jego rycerze gruchali gdzieś sobie pośród krakowskich dachów i okien? I na to wiedźma miała radę. Przykazała księciu nająć za część złota zbrojnych, a potem ruszyć do Rzymu, a tam wystarać się o szczerozłotą koronę, której blask wróci gołębiom ludzką postać. Rozradowany książę Henryk przystał i na ten koncept, zaprzysiągł swoim pierzastym sługom rychły powrót i odwrócenie ptasiej metamorfozy, a potem co koń wyskoczy ruszył na zachód. 

Z kim przestajesz, takim się stajesz

Wynajęci zbrojni nie byli jednak dobrymi kompanami. Za nic bowiem mieli książęce przysięgi i zobowiązania. Woleli dobrze się bawić, pić, a biesiadować. Szybko też tą frywolnością zarazili swego pana. Książe Henryk zaś nie raz już udowodnił, że bawić to on się potrafi jak mało kto. Wystarczyłoby zapytać biskupa wrocławskiego Tomasza, któremu to zajął zamek i na jego koszt urządził wystawny turniej.

Rycerze

 

Tak też książę zwlekał w drodze, miast gnać do Rzymu coraz to nowe uczty urządzał i był już niemal zapomniał o swej przysiędze. Nie podobało się to krewnym zaklętych rycerzy, oj nie podobało. Ci najbardziej rozgoryczeni i zapamiętali zawiązali spisek na życie księcia. Od myśli i słów przeszli wkrótce do czynów i podczas jednej z kolejnych uczt otruli swego księcia podpisując w ten sposób wyrok na swych bliskich, którzy już po kres czasów mieli pozostać w Krakowie w ptasiej postaci.

Wierny jak… gołąb

Srebrnopióre krakowskie gołębie wciąż wiernie czekają na swojego pana, który zjawi się w majestacie złotej korony. Wciąż czekają i dzielnie stoją na straży grodu, który powierzono ich pieczy. Może więc warto spojrzeć na tych skrzydlatych wiarusów nieco łaskawszym okiem, wszak pilnowanie miasta, nawet tak pięknego jak Kraków, może dać w kość po siedmiuset latach służby, czyż nie?
Jeśli chcecie poznać prawdziwe oblicze krakowskich gołębi oraz poznać inne, niezwykłe opowieści o królewskim grodzie to zdajcie się na nasze przewodniczki i przewodników, którzy otworzą przed Wami skarbiec z krakowskimi sekretami. https://oprowadzamy.pl/pl/home/ 

Rezerwuj
2.5 h
160.00 PLN
2.5 h
160.00 PLN