Historia relacji polsko-żydowskich przypomina ciasną, splecioną tkaninę, którą ktoś gwałtownie spruł. Od nas zależy czy poświęcimy czas i spróbujemy ją na powrót zszyć, czy też pozwolimy jej rozerwać się do końca. Kolejne edycje Marszu Żywych w Oświęcimiu pokazują, że jest wielu takich, którym chce się szyć i to po obu stronach.
Inspiracją dla tego tekstu, nie bójmy się tego słowa, było katharsis, jakiego doświadczyliśmy na tegorocznej edycji Marszu Żywych. Widok tylu ludzi z całego świata zebranych wokół idei upamiętnienia cierpienia i męczeństwa narodu żydowskiego sprawił, że zaczęliśmy się zastanawiać nad tym co to w ogóle może znaczyć być polskim Żydem, albo też Polakiem żydowskiego pochodzenia. Mamy nadzieję, że i Wam udzieli się cząstka tych refleksji.
Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy jak daleko w przeszłość sięgają dzieje relacji polsko-żydowskich. A wystarczy tu wspomnieć choćby Ibrahima ibn Jakuba, iberyjskiego podróżnika o żydowskich korzeniach, który jako pierwszy opisał państwo księcia Mieszka, który później miał zostać nazwany pierwszym historycznym władcą Polski. Potem zaś poszło już z górki. Kupcy żydowscy przybywający do państwa Piastów, później osadnicy wypędzeni z Europy Zachodniej, książę Bolesław Pobożny wydaje przywilej kaliski, następnie Kazimierz Wielki i zacieśnia współpracę z Żydami, a po tym nadchodzą kolejne fale osadnictwa żydowskiego, już nie tak obcego, nie tak tajemniczego dla polskiej ludności.
Jasne, po drodze trafiają się spięcia, mniejsze i większe. Raz my bijemy ich, innym razem oni pomagają bić nas. Historia jest wiecznie głodna i nie zna litości. Mimo wszystko kolejne pokolenia dorastają obok siebie, dzielnica w dzielnicę, dom w dom. Trafiają się mieszane małżeństwa i konwersje. W Rzeczpospolitej Obojga Narodów działają żydowskie samorządy, a Saul Wahl mieni się nawet jednodniowym królem Polski. Bywa różnie jak to w rodzinie.
Bo właśnie o rodzinie mówimy, o niezwykle ścisłym związku między oboma etnosami, które w kolejnych stuleciach zaczynają się przenikać, mieszać i dawać sobie wzajem to, co najlepsze. Dzielimy się krwią, dosłownie i w przenośni. Nasi, wspólni przecież, są Józef Berek Joselewicz i Michał Landy. Dzielimy się Leśmianem i Baczyńskim, Lemem i Brzechwą. Żyjemy razem i choć nie jest to zawsze życie zgodne i bezkonfliktowe to przecież jest, trwa.
Aż nagle pojawia się karykaturalny kapral z wąsikiem i zaczyna rwać tę wielopokoleniową tkaninę, rwie te sploty zadzierzgnięte na Podolu i na Mazowszu, na salonach i w kurnych chatach. Rwie i pruje, szarpie i złorzeczy, a świat, jaki znaliśmy dotychczas przestaje istnieć. Nastaje Shoah.
Giniemy znów razem, razem też walczymy o życie, często kosztem tych drugich, bo w czasie zagłady milkną prawa ludzkie i boskie. Brniemy po omacku przez czarne dni II wojny światowej. Rozdzieleni, porwani, ale wciąż podobni. Anielewicz podrywa skazanych na zagładę warszawskich Żydów do boju. Nie walczą o zwycięstwo, ale o godną śmierć i prawo do samostanowienia o sobie, o tym, w jaki sposób odejdą z tego nie najlepszego ze światów. Tuż po tym, kiedy umilkną strzały w ruinach getta rozpocznie się nowa kanonada, to powstanie cała Warszawa, a Niemcy po raz kolejny utopią desperacki zryw we krwi.
Czy to przypadek, że tylko polscy Żydzi odpowiedzieli na ten zbrojny zew, który kazał im iść i ginąć z bronią w ręku, zamiast przyglądać się swojej zagładzie? Może tak, a może to coś, co zrodziło się między nami przez te wspólne stulecia kazało chłopakom i dziewczynom z Pokolenia Kolumbów zrobić to, co zrobili, niezależnie od tego, czy mówili po polsku, czy w jidysz, niezależnie od tego do kogo i czy w ogóle się modlili. Dorastali razem i razem odeszli.
Długa nazistowska noc mija, jest nas mniej, znacznie mniej. Można te straty liczyć w milionach i gubić w ten sposób pojedyncze historie i dramaty. Można też słuchać tych, co odeszli i tych, co ocaleli. Wtedy też przestają być numerkami, do których chcieli ich sprowadzić obozowi oprawcy i znów zaczynają być ludźmi z krwi i kości, ze swoimi zaletami i wadami. Każda opowieść, każda historia to cały świat myśli i przeżyć, które nam powierzono i musimy zdecydować co zrobimy z tym dziedzictwem.
Podążając wraz z tegorocznym Marszem Żywych przekonaliśmy się, że przeszłość może dzielić, ale jeszcze lepiej łączy. Pośród młodych ludzi z Izraela i USA przechadzali się ich polscy rówieśnicy. Sęk w tym, że często nie wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia, w jakim języku mówi mijająca nas grupka, w co wierzy i gdzie się wychowała. Znów byliśmy razem. Może na nieco innych zasadach, może nieco nieśmiało, ale znów zacieśnialiśmy więzi i cerowaliśmy to, co poprute. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże. Mamy jednak wrażenie, że to nie koniec naszej wspólnej opowieści, że zaczynamy nowy, bardzo ciekawy rozdział.
Copyright © 2020
Oprowadzamy.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.