Blog

Wojna piwna, czyli smakowity wyimek z dziejów piwnych Wrocławia

Kiedy oprowadzamy naszych Gości po Wrocławiu często spotykamy się z wyrazami zdziwienia nad różnymi przykładami wiekowości stolicy Dolnego Śląska. Wiele osób, szczególnie tych spoza granic Polski, jest zaskoczonych zmiennymi kolejami wrocławskich dziejów, bogatością jego historii i wielonarodowym dziedzictwem kolejnych stuleci. Jasne, powiecie, to samo można powiedzieć o prawie każdym większym mieście na terenie Polski, a my zgodzimy się z tym twierdzeniem o tyle, o ile uznamy, że każde miejsce skrywa jakiś sekret wart poznania. Co jeśli jednak powiemy Wam, że to właśnie Wrocław świadkiem tak egzotycznego wydarzenia jakim była… wojna piwna. Tak, tak, dobrze widzicie, mówimy tu o wojnie piwnej. Brzmi ciekawie, prawda? A to tylko drobny wyimek z arcyciekawej historii wrocławskiego browarnictwa. Zainteresowani? No to zapraszamy!

Niedźwiedzia przysługa pewnego brata

Zacznijmy od księcia legnickiego Ruprechta I zwanego, nomen omen, legnickim. On to był synem księcia Legnicy Wacława I i księżniczki cieszyńskiej Anny. Miał też braci, a więc Wacława II, Bolesława IV i Henryka VIII. Nas interesować będzie szczególnie jeden z nich, czyli Wacław II, który to został przeznaczony karierze duchownej we Wrocławiu. Traf chciał, że książę Ruprecht postanowił sprezentować z okazji Świąt Bożego Narodzenia Anno Domini 1380 swojemu młodszemu bratu Henrykowi kilka beczek wyśmienitego świdnickiego piwa. Nie byłoby w tym nic zdrożnego i konfliktogennego, gdyby nie przepisy miejskie Wrocławia, które przyznawały zacnym właścicielom Piwnicy Świdnickiej wyłączność na obrót pienistym specjałem ze Świdnicy. Prezent Ruprechta stał się zatem zarzewiem konfliktu między rajcami miejskimi, a wrocławskim duchowieństwem.

Wrzenie w mieście

Najgorzej na tym konflikcie, przynajmniej w jego pierwszym etapie, wyszedł woźnica powodujący piwnym furgonem. Kiedy bowiem przybył pod wrocławskie bramy i okrzyknął się miejskim drabom ze swoim towarem, poruczeniem oraz miejscem docelowym został na rozkaz miejskich rajców osadzony w loszku, a piwo zarekwirowano. Konflikt ów, jak szacują historycy zajmujący się dziejami Śląska, wyrósł z nawarstwiającej się niechęci miejskiego patrycjatu do lokalnego kleru i był swoistą próbą wyemancypowania się mieszczan z krępującej ich przedsiębiorczość i samorządność władzy duchownej. Rajcy wykonali zatem pierwszy krok i piłka znalazła się po kościelnej stronie.

Co w rodzinie to nie zginie

Spotwarzony Henryk udał się po pomoc do swojego brata Wacława, a więc biskupa wrocławskiego oraz przedstawił swoją skargę kapitule katedralnej. Protesty duchownych na nic się jednak zdały, a wrocławski patrycjat pozostawał nieugięty. Znany ze swojego gwałtownego temperamentu Wacław postanowił w tych okolicznościach wytoczyć najcięższe działa i obłożył niepokorne miasto interdyktem, czyli zakazie, albo może zawieszeniu, odprawiania obrzędów kościelnych i udzielania sakramentów w danym regionie lub miejscu. W ten sposób zatrzaśnięto przed krnąbrnymi mieszczanami drzwi kościelnych przybytków i wrocławska trzódka pozostała bez opieki swoich duszpasterzy. Konflikt zaczynał eskalować.

Jak trwoga to do…

Mieszczanie wrocławscy postanowili odwołać się do najwyższej instancji i zaczęli nawijać makaron na królewskie uszy. Tak też się złożyło, że na Śląsk przybył król czeski Wacław IV Luksemburski. Miał zamiar odebrać zwyczajowy hołd od lokalnych książąt i był wielce niezadowolony z faktu, że wydarzenie to nie zostanie okraszone uroczystą mszą w stolicy jego śląskiej prowincji. Odpowiednio podbechtany przez miejskich rajców przeciw biskupowi i jego duchownym orzekł winę Kościoła w lokalnym sporze i w ramach swojej ciekawie pojmowanej łaskawości zezwolił mieszkańcom Wrocławia, jak również swoim czeskim zbrojnym, na grabież kościelnego majątku w granicach miasta.

Na kłopoty legat

Zaczęło robić się poważnie. Wacław wraz z duchową świtą zbiegł do swojego zamku w Nysie i nie zamierzał składać broni. Stamtąd też słał listy do Rzymu z prośbą o papieską interwencję. Urban VI przychylił się do jego prośby i posłał w rejon zapalny swego legata Tomasza Lucerii. Lucerii postanowił pogodzić zwaśnione strony, co, jak miało się wkrótce okazać, nie było rzeczą łatwą, ani wdzięczną. Potrzeba było kilku dobrych miesięcy, aby wreszcie w okolicach maja Roku Pańskiego 1382 wypracować kompromis pomiędzy królem, miastem i biskupem. Ostatecznie stanęło na tym, że wrocławscy duchowni otrzymali przywilej sprowadzania piwa spoza miasta na swój własny użytek. Miasto jednak utrzymało swój monopol piwny w pozostałych dziedzinach i z biegiem kolejnych lat emancypowało się coraz bardziej spod biskupiej kurateli, aby w kolejnym stuleciu w pełni uniezależnić się od potężnego, acz niechętnego patrona z pobliskiego Ostrowa Tumskiego. 

Kufel pełen historii

Jeśli jesteście ciekawi jak mogło smakować piwo warzone w średniowiecznym Wrocławiu to będziecie musieli nieco wysilić wyobraźnie, bo od tamtych wydarzeń technologia piwowarska posunęła się znacznie do przodu, a sam Wrocław może pochwalić się niezwykłą paletą oryginalnych i, co najważniejsze, lokalnych trunków. Możecie dowiedzieć się nieco więcej na ich temat udając się w nasze Piwne Tournée po Wrocławiu ( https://oprowadzamy.pl/pl/trip/piwne-tournee-po-wroclawiu ). Zaręczamy Wam, że byłoby o co kruszyć kopie. 

 

Rezerwuj
2.5 h
160.00 PLN
2 h
44.00 PLN
2.3 h
320.00 PLN